W życiu Jakuba Moszkowicza wszystko jest zarazem i bardzo typowe dla jego pokolenia i jednocześnie unikalne

Noszą takie same nazwiska. Obydwaj urodzili się w Magnitogorsku i obydwaj w sierpniu. Ich ojcowie byli komunistami. Są twórcami i od końca lat 60-tych mieszkają w Sztokholmie. Chociaż tyle ich łączy i ich losy są tak podobne, nie są rodziną. Mowa o Michale i Jakubie Moszkowiczach. Pierwszy zasiadał w 2004 roku w Kapitule przyznającej Nagrody Polonii Szwedzkiej Nowej Gazety Polskiej, a drugi został  w 2004 roku laureatem Nagrody Artystycznej. A wszystko to tylko dziwny zbieg okoliczności.

W życiu Jakuba Moszkowicza wszystko jest zarazem i bardzo typowe dla jego pokolenia i jednocześnie unikalne. Zależy jak na to spojrzeć. Typowe dla kariery zdolnego muzyka jest to, że swój talent ujawnił już w najmłodszym wieku. Typowe również jest i dla jego pokolenia to, że urodził się w Związku Sowieckim. Tam, na zsyłce, wojnę spędzali jego rodzice podtrzymujący żar słynnych pieców martenowskich Magnitogorska. Ojciec, przed wojną wierzący komunista, jak zresztą spora część środowiska żydowskiego, po wojnie stracił siłę swojej wiary, gdy przekonał się, że Ziemia Obiecana w Magnitogorsku miała smak gorzki; bardziej niż w rodzinnej Łodzi.

Nietypowe jest to, że mimo biedy panującej wśród zesłańców z Polski, w ich domu było pianino marki „Estonia”, na którym mały Jakub codziennie mógł ćwiczyć pierwsze oktawy. To może nawet trudno określić jako coś nietypowego – to raczej niesamowite, by chodzący do szkoły bez butów (zastępowały je słynne walonki) uczeń sowieckiej szkoły, potomek zesłańców, mógł ćwiczyć grę na pianinie.

Urodził się kilka lat po wojnie, w 1949 roku. Często mówi jednak, że tak naprawdę czuje się jakby zdarzyło się to w 1959 roku. Trochę w tym i przekornej kokieterii, ale być może to prawdziwe życie zaczęło się właśnie w 1959 roku, gdy po raz pierwszy przekroczył granicę Polski. Późna była ta reemigracja Moszkowiczów. Większość zesłańców wracała tuż po odwilży październikowej w 1956 roku, jednak oni musieli czekać na tę chwilę jeszcze parę lat. Ojciec pracował w przemyśle zbrojeniowym przy odlewaniu kolb pistoletów, nic więc dziwnego, że Sowieci nie chcieli zgodzić się na jego wyjazd. A może było trudniej i dlatego, że matka Jakuba miała rodzinę w Moskwie – ponoć jednym z krewnych był minister lotnictwa, którego później wykończył Stalin. Tego nikt już dzisiaj nie wie. Wreszcie pomogła interwencja z Polski. Siostrze ojca udało się wrócić do Polski już w 1946 roku i zamieszkała w rodzinnej Łodzi. Dzięki kontaktom męża znała żonę Władysława Gomułki. I właśnie dzięki osobistej interwencji Zofii Gomułkowej, rodzina Moszkowiczów mogła wreszcie wrócić do Polski.

Dzieciństwo spędzone w Magnitogorsku to w życiu Jakuba nadal okres ważny, chociaż pełen goryczy. Tam uczył się muzycznej wrażliwości, pozbywał się złudzeń, uczył spokoju i tam też miał pierwszą nauczycielkę gry na pianinie. Szkoła była dobra, a lekcje muzyki obowiązkowe. Zresztą muzyka odgrywała w Rosji ważną rolę w procesie wychowawczym – miała świadczyć o socjalnym awansie. A – co najważniejsze – gdy się siedzi i gra, to trzeba mieć zamknięte usta i nie można myśleć o niczym innym. Doktryna realizmu socjalistycznego mówiła, że muzyka jest sztuką semantyczną i odzwierciedla rzeczywistość…

Z lat spędzonych w Rosji zostały początki talentu i przekonanie, że wszystkie narzekania na współczesną młodzież są zupełnie bezpodstawne. To święte przekonanie, że kiedyś było lepiej, a młodzież bardziej ideowa, to – zdaniem Moszkowicza – jedynie oznaka braku świadomości i pamięci w jak wielkiej niewoli intelektualnej wychowywano młode pokolenia w tamtych czasach.

Po przyjeździe do Polski życie układało się dobrze. Jak za większością repatriantów, tak i za 10-letnim Jakubem, polskie dzieci wołały „Ruski”. Ale to nie było ważne. Liczyła się już przede wszystkim muzyka. Najpierw podstawowa szkoła muzyczna, później liceum. Atmosfera w szkole była sroga, ale przyjacielska. I z pewnością szkoła różniła się od wielu innych. Jak wspomina Moszkowicz, jeden z nauczycieli domagał się od niego, by cały czas grał utwory Stefana Kisielewskiego. Palcami młodego pianisty pokazywał swoją niezależność. Świetna szkoła, która uczyła niezależności i pewnej arogancji, tak czasami potrzebnej by osiągnąć muzyczny sukces.

Pierwsze przyszły gdy miał kilkanaście lat. Koncerty, występy, a nawet wyjazdy zagraniczne (w 1964 roku wyjazd do Paryża). Te spokojne lata w Polsce skończyły się szybko. Zaledwie po ośmiu latach w Łodzi czekała następna emigracja. Tym razem do Szwecji. Znowu pozostały wspomnienia i rozwinięty talent muzyczny, ale także ból brzucha wywołany stresem i atmosferą pościgu za sukcesami. I jedno wyblakłe już zdjęcie młodego, koncertującego już Jakuba, z Aramem Chachaturianem w łódzkiej filharmonii.

W 1969 roku Jakub znalazł się w Sztokholmie, a jego rodzice w Västerås. Renoma młodego i utalentowanego pianisty przywędrowała za Moszkowiczem z Polski. Kilka dobrych kontaktów i znajomości, m.in. z Käbi Laretei, słynną pianistką pochodzenia łotewskiego, pedagogiem i członkiem Królewskiej Akademii Muzycznej, w latach 60-tych zamężnej z Ingmarem Bergmanem). Wielką pomoc młodemu pianiście okazała także znana w latach 60-tych i 70-tych pisarka Zenia Larsson (urodzona w Łodzi była przed wojną dobrą znajomą jego ojca). To dzięki jej kontaktom Jakub znalazł się w Sztokholmie i mógł kontynuować naukę. Najpierw Borgarskolan, później w Wyższej Szkole Muzycznej. Jego nauczycielką została profesor Greta Eriksson, jedna z najlepszych pianistek szwedzkich – jak mówi Moszkowicz – osoba ze wszech miar niekonwencjonalna. Ale to cecha, którą muszą wykazać się pianiści, którzy chcą uchodzić za wybitnych.

Recenzenci muzyczni zawsze bardzo wysoko cenili talent Moszkowicza. Leif Aare po jego  występach w Berwaldhallen nie krył entuzjazmu i pisał w „Dagens Nyheter”:  Moscowicz Schuman-tolkning ramstar som en av de viktigaste svenska pianist prestationerna från senare ar. ”Pełnokrwisty wirtuoz” pisali inni. Dzisiaj do tych słów uznania Moszkowicz podchodzi spokojnie, podobnie zresztą jak do całego swojego życia.. Odnoszenie sukcesów nigdy nie było jego celem kariery pianistycznej. Brzmi to może dziwnie, ale uważa się za nihilistę i najbardziej ceni sobie w życiu spokój. Nie oznacza to jednak, że zrezygnował już dzisiaj z czegokolwiek. Wręcz przeciwnie – mimo iż od ostatnich sukcesów na dużych scenach minęło już sporo czasu, wciąż uważa, że przyszłość jest dopiero przed nim.

NGP

Tekst publikowany w NGP w 2004 roku.

Lämna ett svar