W marcu koty i studenci, ale tylko w Polsce. Na Zachodzie Europy był to maj, szczególnie paryski. Różnica między wystąpieniami w roku 1968 intelektualistów (w tym przeważnie studentów) w Warszawie i Pradze czeskiej, a tymi w Paryżu, Berlinie czy Sztokholmie była zasadnicza.
Na Wschodzie walczono o podstawowe wolności. Na Zachodzie o wymianę elit. W buncie na Wschodzie przeważały treści liberalno-demokratyczne. Zaś na Zachodzie maoistowskie i trockistowskie. Jerzy Eisler, autor jak dotychczas jedynej wyczerpującej monografii o Marcu ’68 uważa, że tematu tego nie da się wyczerpać. Mimo upływu lat i dużej ilości relacji bezpośrednich świadków wydarzeń, można tylko z grubsza ustalić przebieg wypadków. Natomiast dalej ukryte są przyczyny ówczesnego kryzysu.
Autor ustala częściowe powody tego kryzysu politycznego w PRL i wymienia pięć przyczyn. Pisze tak:
Marzec 1968, pod którym kryją się różne – niekoniecznie powiązane ze sobą, a niekiedy wręcz wykluczające się i przeciwstawne – działania, takie jak: – 1. studencki ruch opozycyjny, którego najbardziej znaną emanacją była działalność „komandosów”; – 2. walka kierownictwa partyjnego z „rewizjonizmem” w środowiskach intelektualistów, a także działania likwidujące ostatnie zdobycze Października (1956) na polu kultury, nauki i sztuki; – 3. rozgrywki frakcyjne w kierownictwie PZPR: walka „partyzantów”, którym patronował Mieczysław Moczar, z grupą Władysława Gomułki oraz ze „ślązakami” Edwarda Gierka; – 4. kampania antysemicka, jej konsekwencje oraz polityczne i społeczne koszty; -5. uwarunkowania międzynarodowe, a przede wszystkim podobieństwa i różnice z Praską Wiosną oraz jej oddziaływanie w owym czasie na wydarzenia w Polsce*.
Wydarzenia Marcowe nie wzięły się same z siebie. Ma rację profesor Eisler przedstawiając ciąg wydarzeń. W 1964 intelektualiści wysyłają pismo (List 34-ech) do premiera Józefa Cyrankiewicza, w którym protestują przeciw cenzurze. Kończy to się represjami w stosunku do sygnatariuszy.
W 1966 wypadało, według kardynała Stefana Wyszyńskiego, Milenium Chrztu Polski, a według sekretarza Władysława Gomułki – Tysiąclecie Państwa Polskiego. Nastąpiła konfrontacja. Kardynał objeżdżał cały Kraj z kopią Madonny Częstochowskiej, a I-szy Sekretarz budował tysiąc szkół na tysiąclecie. I gdyby nie to, że obaj z tych okazji wygłaszali przemówienia, to można by było obie formy obchodów zaakceptować. W październiku tego samego roku wypadała dziesiąta rocznica przełomu październikowego 1956 roku. W wygłoszonym z tej racji referacie, Leszek Kołakowski uznał, że z wywalczonych wówczas swobód już bardzo mało zostało. Znamiennym jest, że swego czasu opisujący ten okres Jerzy Putrament, swoje pamiętniki zatytułował „Przełom”. Gdy po latach wznowił ten tom, to słowo „Przełom” zastąpił słowem „Poślizg”. I tak rzeczywiście było. Partia z „poślizgu” już się otrząsnęła.
W czerwcu 1967 nastąpił tzw. „wojna sześciodniowa”, w której Izrael pobił napadającą na niego koalicję państw arabskich. Dużo wojskowych izraelskich pochodziło z Polski. PRL oficjalnie – tak, jak ZSRR – popierała i uzbrajała Arabów. Więc społeczeństwo polskie cieszyło się, że nasi Żydzi pobili ich Arabów.
Sam przebieg „Wydarzeń Marcowych” jest stosunkowo najlepiej znany:
Zdjęcie z afisza „Dziadów” w Teatrze Narodowym w Warszawie. Ostentacyjne ogłoszenie ostatniego przedstawienia, na którym zjawiły się tłumy wpuszczone do teatru mimo braku miejsca. Po owacjach ruszył pochód studentów pod pomnik Mickiewicza. Tam Adam Michnik i Henryk Szlajfer złożyli wieniec. W następstwie nastąpiło relegowanie z Uniwersytetu Michnika i Szlajfera. Więc 8 marca rozpoczął się protest w obronie kolegów, który skończył się wtargnięcie milicji i „aktywu robotniczego” na teren Uniwersytetu Warszawskiego, pobiciem studentów i niektórych pracowników naukowych. Protesty studenckie odnotowano w całym kraju. Poza Warszawą największe we Wrocławiu i Gdańsku.
Osobiście wypadki marcowe przeżywałem w Krakowie. Kraków spóźnił się trochę. Środowisko krakowskie, jak to się określało, było bardzo „reakcyjne” i źle przyjmowało warszawskie odezwy studenckie kończące się frazą: „Niech żyje Polska Ludowa, niech żyje socjalizm”. Dopiero, jak wrócili do Krakowa studiujący w Warszawie nasi studenci (w tym Wojciech Jesionka – twórca kabaretu Salamandra), to Kraków ruszył. I to nieźle. Po pierwszych demonstracjach i pobiciu studentów chroniących się w gmachu uniwersytetu (co było naruszeniem zagwarantowanej jeszcze w średniowieczu eksterytorialności Uniwersytetu Jagiellońskiego), fala rozlała się na inne uczelnie Krakowa. Studenci zastrajkowali i zamknęli się w akademikach. Z kolei władze zamknęły Rynek Główny – naturalne miejsce wszelkich demonstracji w Krakowie, a w tym wypadku w grę wchodził też stojący na Rynku pomnik Mickiewicza. Myśmy spotykali się w kawiarence pod Empikiem na placu Szczepańskim. Pamiętam ich, jak dziś. W większości już nie żyją: Wojciech Jesionka, Janka Paradowska – w Wolnej Polsce wybitna publicysta, Jacek Baluch, później ambasador w Czechach, Andrzej Mróz – taternik, kolporter-szmugler „Kultury”, facet, który wpadł na logiczny pomysł, że jeśli peerlowskie paszporty posiadały klauzulę „na wszystkie kraje Europy (lub Świata) z jednokrotnym przekroczeniem granicy PRL tam i z powrotem”, to można podróżować na nich do woli, a granicę Polski trzeba z powrotem przekraczać na zielono w Tatrach. I tak robił. Paszport zostawiał u kolegi na Słowacji, w Polsce legitymował się w razie potrzeby legitymacją studencką. Po czym wracał na Słowację i z powrotem do Paryża lub Wiednia. Ostatni raz był w Polsce właśnie w marcu 1968. Zabrał materiały marcowe, które przekazał w Paryżu Giedroyciowi do opublikowania w Instytucie Literackim i już pozostał we Francji. Swoją taterniczą pasję przepłacił życiem w 1972 – zabił się w Alpach.
Liberalna prasa w Szwecji nagłaśniała polskie wydarzenia. Opinia publiczna sympatyzował z polskimi studentami do tego stopnia, że parlament szwedzki podjął specjalną uchwałę w tej sprawie i ofiarował gościnę wyrzucanym z Polski Żydom. (Po inwazji wojsk Układu Warszawskiego, konkretnie ZSRR i PRL, na Czechosłowację, podjęto w Sztokholmie podobną uchwałę w stosunku do uchodźców z CSSR). Ewentualny przyjazd do Szwecji Polaków żydowskiego pochodzenia wywołał popłoch w Radzie Uchodźstwa Polskiego w Szwecji. RUP zmieniła statut, by uniemożliwić przybyszom dostęp do Rady. Oni zresztą tam się nie pchali. W lutym 1989 roku Kongres Polaków w Szwecji uzyskał od władz szwedzkich stypendium na zorganizowanie sympozjum na temat Polaków w Szwecji. Na tym sympozjum dr Michał Lisiński omówił sprawę stosunku RUP do tych emigrantów, zaś Stefan Trzciński, którego synowa przybyła do Szwecji z „falą marcową”, tak mówił:
Stosunkowo najbardziej znana jest dotychczas w Szwecji emigracja określana, jako polityczna – pomarcowa. Była ona następstwem wydarzeń politycznych w marcu 1968 roku. (…) W toku dalszej tak zwanej kampanii antysyjonistycznej władze PRL doprowadziły do wyjazdu z kraju kilku tysięcy obywateli przyznających się do pochodzenia lub narodowości żydowskiej.
Tu Stefan Trzciński trochę się mylił – z Polski wyjechało wtedy nie kilka a kilkanaście tysięcy (12 do 13 tysięcy). A do samej Szwecji przybyło ponad 2000 rodzin wygnanych z PRL. Trzciński pisze dalej:
W skład tej fali emigracyjnej wchodzili głównie ludzie (…) wykształceni o wszechstronnych kwalifikacjach . Oni względnie ich dzieci stanowią w porównaniu z innymi emigrantami przeważającą liczbę polskiego pochodzenia: lekarzy, adwokatów, ekonomistów, pracowników naukowych i tym podobnych. Uczestnicy tej emigracji wyjeżdżali z ‘dokumentami podróży’ w jedną stronę w miejsce paszportów (…) Pierwszym celem podróży (…) był Wiedeń, z którego emigranci mieli udawać się do Izraela. W rzeczywistości dokonywano tu ostatecznego wyboru kraju do którego wyjeżdżali. Najczęściej była to Francja, Szwecja lub Włochy.
Tu znowu Trzciński trochę się pomylił. Pominął Danię, do której przybyło bardzo dużo wygnańców z PRL. Natomiast do Francji czy Włoch przybyły śladowe ilości. Mimo wszystko stosunkowo dużo udało się do Izraela. Trochę do USA i Kanady.
Polska tradycyjna emigracja polityczna w Szwecji nie przyjęła dobrze tej nowej emigracji. Ale i tu był podział. Norbert Żaba, przedstawiciel „Kultury” paryskiej w Skandynawii, zgodnie z instrukcjami z Paryża, przyjął ich bardzo dobrze i nawet zorganizował razem z nimi „Towarzystwo Przyjaciół „Kultury” w Szwecji. Podobnie polscy socjaldemokraci – Łukasz i Maria Winiarscy oraz Michał Lisiński – uznali, że ten potencjał intelektualny, ta świeża krew, bardzo się przyda już trochę skostniałej emigracji. Dzięki lewicowej młodzieży odrodziła się w Szwecji PPS.
Na wspomnianym seminarium w roku 1989, ja mówiłem tak:
W roku 1968 miały w Polsce miejsce zajścia, które określamy dziś mianem „wydarzeń marcowych”. (…) Zakończyło to się masową emigracją z Polski, tych, jak to określił Gomułka, „którzy nie czują się Polakami”. Cała sprawa była bardziej skomplikowana. (…) Szwedzi, którzy nie bardzo się w tym wszystkim orientowali, oburzyli się na wzrost antysemityzmu w Polsce i specjalną uchwałą parlamentu zaprosili do Szwecji dwa tysiące rodzin ‘pokrzywdzonych uchodźców’. Wywołało to popłoch w RUP, bowiem nie było wiadomo kto i po co tu przyjedzie. Chodziły pogłoski, że wyjeżdżają z Polski przeważnie byli dygnitarze, w tym pracownicy UB (Urzędu Bezpieczeństwa), którzy utracili ciepłe posadki. Inne pogłoski głosiły, że wyjeżdżają studenci bici na ulicach i wyrzucani z uczelni za to, że żądali podstawowych praw obywatelskich. W rzeczywistości przyjechali do Szwecji jedni i drudzy. W jakiej proporcji trudno to dzisiaj ustalić. Wśród wspomnianych studentów byli też tacy, którzy przeszli przez brutalne śledztwo i więzienia. Z góry nikt tego nie mógł przewidzieć. Na wszelki wypadek zmieniono wtedy bardzo liberalny dotychczasowy statut RUP i dodano klauzule, jakie miały uniemożliwić zdominowanie RUP przez nowych uchodźców, którzy nota-bene nie palili się do wstępowania do starych organizacji. Założyli swoją własną: „Związek Żydów Polskich w Szwecji”. Wydawali też własne pismo w języku polskim. (…) Ale ten nowy statut RUP działał, tyle, ze w odwrotnym kierunku. Posłużył on bowiem do usuwania z tej organizacji nie wygodnych ludzi. Jakie były kryteria trudno dziś ustalić, bo usunięto tak różne osoby jak: kierownika Polskiej Misji Katolickiej księdza prałata Chmielewskiego, przedstawiciela Rządu RP w Londynie min. Wiesława Patka i socjalistę Łukasza Winiarskiego. (…) Nie dopuszczono do Rady UP Towarzystwa Przyjaciół „Kultury”, a prezesa tej organizacji red. Norberta Żabę też usunięto z Prezydium RUP. **
I tu i tam wszystko się powtarza. U nas, jak wtedy, Rada Uchodźstwa Polskiego znowu się izoluję. Ma jedną opcję i to jej wystarcza. A w kraju prasa, radio i telewizja związane z jedną, słuszną opcją, też się wzorują na niechlubnych wzorcach marcowych. I mimo, że to nie cała Polska, że w kraju są jeszcze inne wolne media, to i tak wizerunek Polski za granicą jest taki, jak pięćdziesiąt lat temu. Tylko Szwedzi dziś nie bardzo mają kogo zapraszać. Michnik i tym razem nie wyjedzie.
Ludomir Garczyński-Gąssowski