Alfabet Michała Moszkowicza

Swego czasu, świadomy jego ciągłych zmagań z komputerem, kopiowałem wszystko to, co napisał, by przez przypadek nie usunął swoich tekstów. Ale i tak, wiele z tego co pisał, przez jedno naciśnięcie klawiszem, ginęło bezpowrotnie. Michał zaczynał pisać to samo ponownie, gdy znowu nie udało mu się tekstu zabezpieczyć, tracił cierpliwość i przez kilka dni nie podchodził do komputera. Czasami jednak z tych jego tekstów, zaplanowanych na dłuższe eseje i opowiadania (choć nigdy nie były to teksty długie –Michał szybko “nudził się” tematem), zostawały tylko krótkie zapiski, które wcześniej notował ręcznie w zeszycikach.

Michał był zafascynowany kobietami. Wychowany pod opiekuńczym okiem matki, z 2 siostrami, później zakochany w Magdzie, a jeszcze później żyjąc pod rozważnym i zdecydowanym okiem Iwony – zdając sobie sprawę ze swojej nieporadności w życiu codziennym – miał wobec kobiet wiele szacunku. Opowiadał barwnie o swoich zakochaniach – wtedy J. zaproponowała mu, by to opisał. Zapalił się do pomysłu i efektem było parę opowiadań. Powracał do tego tematu jeszcze parę razy, za każdym razem pisząc to samo, ale inaczej. Gdy już mu się “temat” wyczerpał zaproponowałem, by napisał coś w rodzaju Alfabetu – o ludziach, których spotkał. I ten pomysł mu się spodobał, ale nie miał w sobie na tyle samozaparcia, by go do końca zrealizować.

Teraz przypadkowo znalazłem w komputerze jego tekst “Alfabet”, niepublikowany. To raczej była chyba tylko przymiarka do czegoś większego, bo część z tych opisów i pomysłów znalazła się w jego innych tekstach. Ze zdumieniem odkryłem, że w tym swoim Alfabecie napisał też o mnie…

Michał Moszkowicz zmarł 10 września 2017 roku w Sztokholmie. Pochowany jest na cmentarzu żydowskim Skogskyrkogården.

Tadeusz Nowakowski

ALFABET MICHAŁA MOSZKOWICZA

Nie miała 14 lat. Ja niewiele więcej. Bałem się ją ruszyć. Alexsa chodziła w obcisłych spodenkach w pepitkę. Trzymaliśmy się za ręce. Ona patrzyła na mnie jak na dorosłego mężczyznę. Byliśmy sami w wakacyjnym miasteczku. On była z Krakowa i to mi imponowało. Całowałem ją ukradkiem w sieni jej domu wypoczynkowego. Kochaliśmy się czasami, ale to jej jakoś nie leżało.

Później przyjechałem do niej do Krakowa. Jej matka przyjęła mnie przyjaźnie. Pościeliła mi posłanie na podłodze. Kochaliśmy się w nocy jak dwa syjamskie koty. Ani słowa, ani oddechu – tylko miłość. I wszystko by się skończyło małżeństwem, gdybym jej nie zobaczył pod rękę ze starszym mężczyzną w białym kapeluszu panama. Nie mogłem jej tego wybaczyć, bo przecież byłem zakochany. Po latach dostałem od niej kartkę: to między nami to było jedno wielkie g…. Zabolało mnie to okrutnie. Dostałem fisia. Uświadomiłem sobie, że Alexa mnie nigdy nie kochała. Byłem bliski obłędu. Poszedłem do psychiatry.

Psychiatra powiedział, żebym się wyspowiadał. Komu? Poszedłem do księdza. Powiedziałem, że jestem grzesznikiem, że uwiodłem nieletnią. Było mi lżej. Ale później poszedłem do szpitala, żeby mnie wyleczono z Aleksy. Powoli o niej zapominałem. W pamięci zostały mi tylko te jej obcisłe spodenki w pepitkę.

Kochałem się później w innych dziewczynach, ale nigdy z taką pasją jak w Alexie. Pamiętam Chawirę. Miała kochanków na prawo i lewo – ja się jakoś wśród nich wcisnąłem. Moja starsza siostra mówiła o niej, że zachowuje się jak prostytutka, ale to nie była prawda. Ona po prostu lubiła się kochać, a mężczyźni na Krakowskim Przedmieściu mieli poezję na głowie, a nie jakieś erotyczne ciągoty. A mnie ciągnął tylko seks.

Chawira miała rude włosy. Nie wiem, czy je farbowała, ale była ruda. A przecież wiadomo, że rude dziewczyny mają straszny pociąg płciowy. Kochaliśmy się wszędzie, najczęściej nocami w nieoświetlonej części Ogrodu Saskiego. Chawira pochodziła z Ukrainy i była z tego dumna. Jej matka miała małe poletko, na którym uprawiała kartofle i winogrona. Chawira nienawidziła matki, nie chciała być chłopką. Chciała być prawdziwą, wielkomiejską studentką. Ciągnęła mnie do ołtarza, ale ja nie byłem jeszcze na to gotowy.

Długo nie mogłem przeboleć zdrady Alexy. Chciałem sobie nawet odebrać sobie życie. Co mi po życiu bez Alexy, myślałem. I coraz mniej chciałem żyć. Kiedy byłem w skraju rozpaczy spotkałem panią pułkownikową. Była to kobieta powyżej czterdziestki, a więc niemłoda już. Ale miała w sobie coś. Spotykaliśmy się w ciągu dnia, bo wieczory spędzała z mężem. Miała jednak jedną zasadniczą wadę: była skrajną antysemitką. O czym by się z nią mówiło, zawsze schodziło na Żydów. Że niechluje, że kłamią, a nawet jedzą własne dzieci. Próbowałem jej powiedzieć, że ja jestem Żydem, ale ona machała ręką i krzyczała, że jestem podróbką Żyda. W końcu ganiała mnie na ulicy krzycząc, że jestem egoistą, bo nie chcę wyjechać do Izraela.

Nigdy nie biegałem za kobietami. Czekałem aż one za mną polecą. Bałem się ich. Szczególnie bałem się kobiet lekarek. Mogły rzucić na mnie urok. Iwona była inna. Zajmowała ją tylko praca. Praca i nic więcej. Została inspektorem socjalnym. Leczyła alkoholików. Aż tak zdenerwowała jakiegoś alkoholika, że w nocy przyszedł pod nasz dom i uderzył ją po głowie kijem. Mało co nie umarła. Ale wstawiła sobie nowe zęby i pozostała inspektorem.
(…)

Pracowałem w gminie żydowskiej. Odkurzałem podłogi i czyściłem zlew. Rabina widziałem codziennie i nosiłem mu lunch do gabinetu. Nie mogłem już być bliżej Boga. Ale w sobie nie czułem wiary. Byłem jak naczynie na wodę zupełnie wysuszone. Modliłem się razem z innymi Żydami w Synagodze, ale to mnie wcale nie zwalniało z niewiary. Może dlatego, że w dzieciństwie tak bardzo wierzyłem w Stalina, a ten okazał się zbrodniarzem.
Chciałem to wszystko wytłumaczyć Rabinowi, ale ten nie patrzył mi w oczy i nie rozpoczynał rozmów o wierze. Opowiadał mi bajki o przejściu przez pustynię i na tym się kończyło. Ja chciałem wiedzieć, czy on czytając w czasie nabożeństwa z Tory, widzi Boga. Moje modlitwy były puste. Nie tylko, że nie czytałem tekstu hebrajskiego, ale co gorsza czytałem go nawet w języku, który niedostatecznie znałem.

Nie widziałem sensu w pracy w Synagodze, ale nie miałem innej pracy na widoku i musiałem trzymać się to miałem. Moja ówczesna narzeczona zabroniła mi nawet myśleć o rzuceniu pracy u Rabina. Nie mieliśmy pieniędzy i to zmuszało mnie do krzywoprzysięstwa. Tłumaczyła mi, że praca nie ma nic wspólnego z wiarą, ale ja nie chciałem jej wierzyć.

Rabin miał na mnie oko. Zawsze musiałem stawiać się na poranną modlitwę, żeby był minian, to znaczy dziesięciu Żydów potrzebnych przy modlitwie. Zaspany powtarzałem za obecnymi ich słowa, ale wiele z tego rozumiałem. Kiedy zapytałem jednego z modlących się, czy muszę się obrzezać, on mi szybko odpowiedział, że ja nie muszę. Dlaczego ja nie musiałem? Może dlatego, że byłem już naznaczony żydostwem. (…)

Andrzejewski Jerzy. Nie znałem Andrzejewskiego osobiście. Odważnego opozycjonistę i miłośnika wspaniałego pisarza, który lubił wszelkie napoje wyskokowe. Ale znałem córkę Witolda Wirpszy, w której syn Andrzejewskiego się kochał. Będąc któregoś lata w Warszawie jechałem tramwajem i zaczepiłem głową o kasownik. Pomocny Aptekarz zakleił mi głowę plastrem. Wyglądałem jak stary Chasyd. Na stoliku w Aptece leżała gazeta. Zerknąłem. Był skromny nekrolog. Kilka słów o największym, moim zdaniem, dwudziestowiecznym pisarzu polskim. Autorze m.in. Popiołu i Diamentu i Bram Raju…

Witold Wirpsza. Wielki tłumacz z niemieckiego na nasze. Tłumaczył m.in. słynnego Doktora Faustusa Tomasza Manna. Jego syn jest wykładowcą na Wybrzeżu. Bardzo aktywny w wydawnictwach podziemnych. Napisał też wstęp do mojego “Punktu Zero”. Lidka, córka Witolda Wirpszy, który umarł na emigracji w Berlinie – w której kochałem się wiele lat temu – też już nie żyje.

Leszek Szaruga. Kiedy był w Sztokholmie zapytałem go, co z jego siostrą. Powiedział tylko, że nie ma jej wśród żywych. Wódka ją zabiła.

Tadeusz Konwicki. Uścisnąłem jego dłoń, gdy z Magdą dotarliśmy autostopem do Frankfurtu w 1972 roku. Celem naszej wędrówki była Wenecja. Ściskając moją dłoń Konwicki powiedział: Teraz twoja przyszła teściowa będzie ci przysyłała wagoniki złota na założenie pisma w Sztokholmie. Jest przecież lekarką. Nie spełniło się. Myśmy następnego dnia popędzili autostradami do Wenecji, a terroryści palestyńscy wymordowali na Olimpiadzie w Monachium całą drużynę izraelską. W Wenecji nie mieliśmy nawet pieniędzy na to, by popływać gondolą. Magda płakała. Miasto piękne, z zaciśniętą na szyi gondolą.

Anna Magda Wołodarska. Pracowała przez wiele lat w Kungliga biblioteket nad Dyjabelską Księgą. Jej syn jest naczelnym redaktorem w Dagens Nyheter.

Aleksander Wołodarski. Architekt. Poznałem go w 1970 w Sztokholmie. Był jeszcze studentem, później znanym sztokholmskim architektem. Odbił mi narzeczoną, ale nie mam do niego pretensji.
Tadeusz Nowakowski. Przyjaciel, o którym nie wiem jak mówić. Jest zawsze tam, gdzie mnie zamykają: w szpitalach, czy więzieniach. Chroni mnie przed złem świata. Jest spokojny, uczciwy w swoich uczuciach. Przede wszystkim spokojny i zrównoważony. I jednocześnie jedynym redaktorem NOWEJ GAZETY POLSKIEJ. Pisma sztokholmskiego, mogę powiedzieć: jedynym na poziomie. Publikuje prawie wyłącznie rzeczy o Polsce, o sztokholmskich emigrantach i wygnańcach. O zabytkach polskich w Szwecji. O Polakach – takich, jakimi są. Nowa Gazeta Polska jest oknem na sprawy ludzkie w Szwecji. Oknem na sztukę i artystów, na ludzi prostych i skomplikowanych. Co będzie, jeśli Tadeusz Nowakowski znudzi się już redagowaniem NGP?

Michał Moszkowicz

 

 

Lämna ett svar