Są w języku rosyjskim określenia obrazujące trzy rodzaje konsumpcji. Na prikusku oznacza że, w wypadku szynki, je się głównie chleb a szynkę po niewielkim kawałeczku. Jeżeli szynkę trudno dostać je się ją na prigladku, kładzie się plasterek na chlebie i patrząc na niego przesuwa nie jedząc. Kiedy szynka w ogóle nie jest dostępna pozostaje sposób na pridumku. Je się sam chleb i myśli o szynce. Pandemia uniemożliwiła nam bezpieczne podróże więc zachęcam do zwiedzania świata na pridumku. Proponuję Rodos i Simi czyli Grecji ciąg dalszy.
Rodos. Gdy Grecja otworzyła się dla turystów, pierwszym miejscem jakie odwiedziliśmy była wyspa Rodos. Wycieczkę kupiliśmy oczywiście w ostatniej chwili po znacznie obniżonej cenie. Umieszczono nas w hotelu leżącym w dzielnicy portowej, nie najnowszym, fasada prosiła się o renowację. ale wszystkie pokoje miały widok morze. Pokój był jednak czysty i schludny a łazienka funkcjonowała bez zarzutu. Wyszłam na niewielki balkonik i zamiast podziwiać widok skoncentrowałam uwagę na staroświeckiej balustradce. Jej pękate kolumienki nieudolnie imitujące antyczne pierwowzory miejscami pociemniały ze starości. Byłam młoda, zafascynowana nowoczesnością. Wszystko co stare, nadszarpnięte zębem czasu budziło niechęć. Patrzyłam w przyszłość, a nie wstecz. Namówiłam więc Małżonka abyśmy spróbowali zamienić hotel na bardziej nowoczesny. Uczynny opiekun grupy zaproponował nam hotelik w nowszej dzielnicy. Wystrój pokoju przypominał nasz, ale przeszklone rozsuwane drzwi były zdecydowanie nowoczesne i wychodziły na loggię balkonową otoczoną błyszczącą metalową poręczą. Widok z balkonu nie był inspirujący, w obu kierunkach, jak okiem sięgnąć, wąska, pełna pojazdów ulica, a na przeciwko pozbawione wdzięku fasady budynków mieszkalnych. Na parterze sklep z meblami eksponował na trotuarze toporne sprzęty, a na piętrze suszyło się pranie. Zatęskniłam za widokiem na morze i porzuciłam myśl o przeprowadzce.
Z naszego balkonu z odrapaną balustradą rozciągał się rozległy widok na port Mandraki. Placyk przed hotelem kończył się przy nadbrzeżu, a wzdłuż niego szła nadmorska promenada. Port otoczony był półkolistym falochronem. Wjazdu do portu strzegł niegdyś gigantyczny posąg Heliosa, boga słońca, znany pod nazwą kolosa z Rodos, jednego z siedmiu cudów świata. Posąg uległ zniszczeniu i obecnie na smukłych kolumnach stoją łania i jeleń z brązu. Luksusowe motorowe jachty kołysały się lekko na wodzie, a na masztach żaglówek łopotały barwne flagi. Nieco dalej widać było kilka potężnych wiatraków, a w głębi stary fort. Był to jeden z piękniejszych widoków jakie zdarzyło nam się mieć z hotelowego okna. Polubiłam nagle nasz hotel. Ale raz jeszcze zostałam w nim nieprzyjemnie zaskoczona, tym razem w czasie posiłku. W ramach wycieczki przysługiwały nam hotelowe śniadania i kolacje. Pewnego wieczoru podano nam wieczorem rybę po grecku polaną gęstym pomidorowym sosem. Nie dość że nie przepadam za tym daniem ryba podana była w całości i zwinięta w kłębek trzymała w zębach własny ogon łypiąc mętnym okiem. Nie lubię kiedy jedzenie patrzy na mnie z talerza. Zemdlił mnie ten widok wiec uprosiłam Małżonka abyśmy kolację zjedli gdzie indziej.
Miejska, częściowo kamienista plaża leżała o krok od hotelu. Niewiele plaż śródziemnomorskich może równać się z plażami wybrzeża bałtyckiego, ale morze wynagradzało niedostatki. Mieniło się raz szmaragdem raz błękitem i przede wszystkim było ciepłe. Zachwyciło nas także, rozbudowane w średniowieczu przez zakon rycerski, stare miasto Rodos, zębate wieże potężnych murów obronnych, kolumnady i łukowate podcienia, gdzie rozgościły się liczne restauracje, kamienne domy z obronnymi, nabijanymi ćwiekami wrotami, placyk z żelazną studnią i schodkami prowadzącymi na balkonik, wszystko to przypominało dekoracje teatralne.
Wyprawa na rozreklamowaną plażę Faliraki wielce nas rozczarowała. Była wprawdzie szeroka i piaszczysta, ale piasek o szaro-burym odcieniu użyczył tej barwy również i morzu. Natomiast Lindos, wioska będąca lokalną turystyczną atrakcją, to perła. Złocista, otoczona skałami plażyczka była prawie pusta. Ze wzgórza z resztkami antycznej świątyni i warownej twierdzy rozciągał się panoramiczny widok na morze i okolice. Wspinając się na szczyt dostrzegliśmy trzech małych chłopców idących obok siebie z rękami opartymi na ramionach kolegów w typowym przyjacielskim geście. Tak Grecy tańczą swój piękny taniec sirtaki. Małżonek natychmiast sięgnął po kamerę i uchwycił kwintesencje greckiego folkloru robiąc jedno z piękniejszych zdjęć w swej karierze fotografa amatora.
Simi. Wiele lat później odwiedziliśmy Rodos po raz wtóry, w powrotnej drodze z pobliskiej wysepki Simi. Z biegiem lat staliśmy się niemal koneserami wybierając na urlopy miejsca turystycznie nie przeeksploatowane. Samolot odlatywał dopiero wieczorem i praktycznie cały dzień mogliśmy spędzić na znajomej miejskiej plaży. Niegdyś kamienista plaża przemieniła się w piaszczystą. Musiano tam nawieść tony piasku. Niestety była zatłoczona do granic możliwości. Stanowiła ogromny kontrast z cichą spokojną Simi. Nie rozumiałam jak ludzie mogą wypoczywać w takim tłoku.
Pobyt na Simi miał trudny początek. Wraz dwiema innymi parami zakwaterowano nas w parterowym domku. Każdej parze przydzielono oddzielną sypialnię a pokój dzienny, kuchnia i łazienka były do wspólnego użytku. Nasza sypialnia była tak mała, że po postawieniu walizki między wąskimi łóżkami nie dało się w niej poruszać. Nie wyobrażałam sobie, że mogę tam mieszkać przez dwa tygodnie. Pokój dzienny, pełen szmirowatych bibelotów z czasów poprzedniego właściciela, a tym bardziej kuchnia, zupełnie mnie nie interesowały. Na urlopie chcę odpocząć od gotowania. Łazienka była w oddzielnym pomieszczeniu. O jej standardzie najlepiej świadczył gumowy wąż bez rączki z siteczkiem, który miał służyć jako prysznic. Nadawał się co najwyżej do podlewania ogródka. Po długich lecz owocnych pertraktacjach z opiekunem grupy przeniesiono nas do samodzielnego studia na dwóch poziomach z kuchnią połączoną z pokojem dziennym na dole i sypialnią na antresoli. ściany i sufit sypialni pokrywały jasne deski przyjemnie pachnące świeżym drewnem. Niestety sypialnia nagrzewała się za dnia, wentylator bardziej hałasował niż chłodził, a do tego, przez otwarte okno, dochodził nas gwar i muzyka z restauracji na przeciwko. Trudno było spać w tym hałasie i przy 30-to stopniowym upale.
Drobne niedogodności nie potrafiły jednak odebrać Simi uroku. Najbliższa plaża nie przypadła nam jakoś do gustu, więc zwykliśmy spędzać dni na półce skalnej urwistego brzegu, na tyle dużej, że mieściły się na niej nasze plażowe materacyki. Po występach skalnych wygodnie schodziło się do morza z wodą tak przejrzystą, że mimo głębi widziało się dno. Kiedyś podczas nurkowania Małżonek ujrzał na podwodnej skale monstrualną ośmiornicę, która z uwagą obserwowała go wyłupiastym okiem. Pod wodą wszystko wydaje się większe. Wieczory spędzaliśmy w którejś z portowych restauracji. Zatoka portu wcinała się głęboko w ląd, a jej półkoliste nadbrzeże stanowiło Mekkę dla miłośników greckich potraw. Ryby i owoce morza są na ogół w Grecji drogie, ale tu często raczyliśmy się krewetkami z grilla, które o dziwo, miały całkiem przystępną cenę. Główki i pancerzyki dawaliśmy do zjedzenia kotom, wszechobecnym w każdej greckiej restauracji godnej tej nazwy. Podczas wieczornej przechadzki portową promenadą zachwyciła mnie pewna łódź. Pokład i balustrada z ciemnego drewna wypolerowane były do połysku, a szeroką zaokrągloną rufę wysłano szafirowymi materacami zachęcającymi do wypoczynku. Zamarzyło mi się aby taką łodzią odbyć kiedyś morską wycieczkę. Kilka lat później, będąc w tureckim Bodrum, ujrzałam ze zdumieniem w porcie całe szeregi podobnych łodzi. I tam pojechaliśmy na całodniowy rejs po morzu. Rozciągnięta na szafirowym materacu z kieliszkiem białego wina w dłoni rozkoszowałam się uczuciem jakie daje spełniające się marzenie.
Teresa Urban