- Wycieczka zapowiadała się wspaniale: rejs po Oceanie Indyjskim i zwiedzanie czterech wysp: Mauritius, Seszeli, Reunion i Madagaskaru. Rejs miał tę zaletę, że statek przybijał do kilku portów na każdej wyspie i zatrzymywał się w nich po parę dni. Do tego lot miał się odbyć liniami Emiratów, które nadal oferują pasażerom wygodę i luksus. Lot podzielono na dwa etapy z lądowaniem w Dubaju. Przedłużało to podróż, ale dawało możliwość rozprostowania nóg i zrobienia przedświątecznych zakupów. Kuzynki w Polsce, gdzie planowaliśmy spędzić Święta, ucieszą złote upominki z bezcłowego sklepu. Dubaj był kiedyś znany z taniego złota.
Wyprawa rozpoczynała się pobytem w pięciogwiazdkowym hotelu na Mauritius. Hotel leżał przy pięknej plaży, a zakwaterowanie obejmowało apartament superior. Nigdy nie mieszkaliśmy w takim przepychu. Wieczorny bufet kosztował fortunę, ale najwyższy już czas, aby zacząć żyć na koszt spadkobierców.
Zaokrętowanie odbywa się wedle wypróbowanego schematu. Bagaż wędruje ruchomymi taśmami na pokład, a pasażerowie, witani serdecznie przez załogę na trapie, są eskortowani do kabin. Obiecano nam luksusową kabinę z oknem, czego do końca nie byłam pewna. W drodze na Seszele czekają nas dwa dni na morzu, dobra okazja do utrwalenia opalenizny z Mauritiusa. Wieczorem kapitan zaprasza pasażerów na powitalny drink w amfiteatrze, nie żałuje szampana i humory wkrótce też stają się szampańskie.
Seszele to archipelag większych i mniejszych wysp. Victoria, stolica Seszeli na wyspie Mahe, ma do zaoferowania unikalną ciekawostkę. W ogrodzie botanicznym rośnie okaz palmy, której owoce do złudzenia przypominają damskie i męskie intymne części ciała. Należałoby wprowadzić poprawkę do teorii Darwina. Pochodzimy od palmy nie od małpy. Palma ta rośnie dziko na wyspie Praslin, której niestety nie było w planie rejsu. Są tam najpiękniejsze piaszczyste plaże, które zdobią monumentalne granitowe głazy. Może nie aż tak malownicze, ale podobne wybrzeże widzieliśmy na Goa, a nawet w Brazylii i na karaibskiej wyspie Tortola. Wszystkie te miejsca tworzyły kiedyś pradawny kontynent Gondwana.
Jeden dzień na morzu dzieli Seszele od Madagaskaru. Madagaskar to czwarta co do wielkości wyspa na świecie, niemal tak wielka jak oddzielny kontynent. Jest to kraj nadal ubogi, ze słabo rozwiniętą turystyką na skutek braku koniecznej infrastruktury. Ma on jednak potencjał w tej dziedzinie, wspaniałą naturę z unikalną florą i fauną. Silnym magnesem dla turystów są lemury, wdzięczne ogoniaste małpiatki żyjące dziko tylko na Madagaskarze. Najłatwiej zawrzeć z nimi znajomość w rezerwacie na pobliskiej wysepce Nosy Komba. Statek przybija do wyspy Nosy Be i stamtąd łodzie motorowe wiozą grupę za grupą do rezerwatu. Co przezorniejsi mają ze sobą banany. Lemury żyją na swobodzie, ale przyzwyczajone do odwiedzin, same szukają kontaktu z nadzieją na poczęstunek. Każdy turysta oczekuje, że głodny lemur lada chwila wyląduje mu na ramieniu i otoczy szyję puszystym ogonem. Jest wiele gatunków lemurów. Te na Nosy Komba są czarne. Lemury poruszają się na ziemi tanecznym krokiem, a ich skoki z konaru na konar są tak lekkie, jakby zwierzątka pozbawiono siły ciężkości. Koszulka z wizerunkiem lemurka to odpowiedni prezent pod choinkę dla pięciolatka, z którym będziemy spędzać wigilię.
Dni na morzu obfitują w specjalne atrakcje, na przykład włoski wieczór. Pasażerów zachęca się do uwzględnienia w swych strojach kolorów włoskiej flagi. Ozdobne menu kusi włoskimi smakołykami: szynką parmeńską, sałatką caprese, naleśniczkami canelloni, piccatą lub scaloppine i obowiązkowym tiramisu na deser. Do tego Proseco, na które zaprasza szef kuchni. Kolacja upływa przy klasycznych tonach włoskich pieśni w wykonaniu tenora bel canto, a w przerwach między daniami kelnerzy proszą panie do tańca.
Naszym następnym celem jest Reunion. Nie jest to wyspa przyjazna dła miłośników kąpieli morskich, takich jak my. Posiada ona wprawdzie kilka malowniczych plaż, ale wody przybrzeżne upodobały sobie rekiny. Rekiny to nie lemury, nie ma z nimi żartów. Dwa potężne, nadal aktywne wulkany zachęcają raczej do górskich wycieczek. W ostatnich latach Reunion dwukrotnie stał się centrum zainteresowania. Najpierw ostrzegano tam przed gatunkiem komara przenoszącego tropikalną chorobę wirusową chikungunya, a ostatnio znaleziono wyrzucone przez morze części samolotu, który w mistyczny sposób zaginął nad Oceanem Indyjskim podczas lotu z Kuala Lumpur do Pekinu.
Przedostatniego dnia rejsu, w powrotnej drodze na Mauritius, kapitan zaprasza na pożegnalne party. Znowu szampan i amatorskie występy członków załogi. Nie do wiary ile wokalnych i tanecznych talentów kryje się wśród personelu. Kolacja jest uroczysta, obowiązuje strój galowy, a przy deserze, zgodnie z tradycją, do przyciemnionej restauracji wnoszona jest baked Alasca, płonące lody zapiekane pod pianą niemal tak uroczyście jak na noblowskim bankiecie.
I tym razem statek zawinął do stolicy Mauritius, Port Louis, najważniejszego portu Oceanu Indyjskiego. Odlot zaplanowano na ten sam dzień i ryzykownym byłoby planować dalszą wycieczkę, ograniczyliśmy się więc do tylko zwiedzenia miasta. Port Louis to duże, malowniczo położone miasto z kolonialną zabudową urozmaiconą nowoczesnymi wysokościowcami. Słyszeliśmy, że na Mauritius można okazyjnie kupić oryginalne markowe ubrania. Niektórzy uważają, że jest to wystarczający powód, aby tam się wybrać. Niegdyś Turcja, a obecnie na wielką skalę Chiny, sprzedają kopie markowej odzieży. Sama nabyłam tam torebkę Prady z fałszywym certyfikatem, że jest to oryginał. Nie jestem amatorką zakupów, ale męska część rodziny byłaby rozczarowana brakiem stosownych prezentów z Mauritius w postaci koszulek od Armaniego czy Bossa.
Tak mogło być, gdybyśmy pojechali na rejs. Ale perfidny los chciał inaczej. Trzy dni przed wyjazdem, kiedy walizki były już spakowane Małżonka potrącił samochód. Przy upadku uszkodził sobie kolano i stopę. Jedną nogę włożono w gips, drugą usztywniono metalową szyną co unieruchomiło go na sześć tygodni. Ominął nas wspaniały rejs i Święta w Warszawie. Oby obecny rok był dla nas łaskawszy.
Teresa Urban