Temat dotyczy nas wszystkich. Korzystamy z nich kilka razy na dzień, a w miarę upływu lat, nawet nocą. Przede wszystkim fascynuje mnie różnorodność systemów do spuszczania wody.
Toalety, mówiąc ogólnie, dzielą się na dwie grupy: wschodnią – azjatycką kucaną, będącą otworem w podłodze i zachodnią – do użytku na siedząco. Toalety azjatyckie są na Zachodzie w pogardzie, mimo ich wielu oczywistych zalet. Są one fizjologicznie bardziej dopasowane, gdyż kucając, mięśnie pracują w naturalny, bardziej prawidłowy sposób. Są one również bardziej higieniczne, ponieważ tylko stopy mają kontakt z zanieczyszoną powierzchnią. A w dodatku jest w nich zawsze woda, czasem bieżąca, czasem tylko wiaderko z czerpakiem do polewania, co jest skuteczniejsze niż papier toaletowy. Obecnie specjalne prysznice zastępują na Wschodzie prymitywne krany. Takie prysznice można czasem spotkać i na Zachodzie w pięciogwiazdkowych hotelach. Jedyną wadą wschodniego modelu jest to, że w długich spodniach trudno uniknąć, aby przy ich opuszczeniu, nie dotknęły podłogi. Tubylcy noszący luźne szaty lub spodnie zwężające się przy kostce nie mają tego problemu.
Zachodnie toalety występują zasadniczo w dwóch wariantach: europejskim, który przy spłukiwaniu wysysa zawartość, i amerykańskim, w którym początkowo poziom wody niepokojąco się podwyższa, a zawartość wiruje w nieapetyczny sposób, zanim zostanie wessana. Podczas pierwszej konfrontacji z amerykańską toaletą, sądziłam, że lada chwila nastąpi powódź. Podciśnienie tworzące się podczas spłukiwania nie jest groźne poza toaletami próżniowymi w samolotach i na statkach. Opowiadano mi historię – która być może nie jest prawdziwa – że pasażer na pokładzie samolotu został tak silnie przyssany do siedzenia, iż udało się go uwolnić dopiero po wylądowaniu. Na statkach taka sytuacja nie może zaistnieć, ponieważ przycisk do spłukiwania umieszczony jest z tyłu, co uniemożliwia użycie przy podniesionej klapie sedesu.
Europejskie toalety uległy z biegiem czasu standaryzacji i obecnie wyglądają podobnie w większości krajów. Kiedyś występował niemiecki wariant z wewnętrzną porcelanową półką, na której zbierała się aktualna produkcja. Mówiło się, że Niemcy ze swym zamiłowaniem do porządku, chcą skrupulatnie skontrolować rezultat zanim zniknie. Wszystkie toalety są więc obecnie dość podobne, ale nie dotyczy to ich spłuczek. Istnieje niesłychana, wręcz zadziwiająca różnorodność w rozwiązaniach, co świadczy o ogromnej kreatywności ich konstruktorów. Wielokrotnie zastanawiał mnie ten fakt – i miałam nawet nawet ochotę robić doktorat na ten temat – ale własna praca badawcza wydała mi się w końcu bardzej stymulująca, niż opis cudzych wynalazków. Pamięć moja jest wprawdzie nadal doskonała, ale niestety krótka, i gorzko żałuję, że nie robiłam notatek dotyczących rozmaitych systemów do spłukiwania, z jakimi zetknęłam się podczas licznych podróży. Teraz jestem w stanie opisać tylko niewielką ich część.
Zanim przejdę do głównego tematu, chcę krótko poruszyć sprawę zamków w toaletach. Najprostsze i najstarsze zamknięcie na haczyk nie wymaga od użytkownika IQ wyższego niż przeciętny. Rygielek zmieniający na zewnątrz kolor z zielonego na czerwony po jego przekręceniu jest także stosunkowo prosty w użyciu. Czasem spotyka się gałki z centralnie umieszczonym przyciskiem do zamykania. Obecnie wymyślono uchwyty, które po zamknięciu luźno zwisają, co sprawia wrażenie, że zamek się zepsuł. Jeszcze gorsze są zamki imitujące zwykłą klamkę, którą należy ustawić w pozycji pionowej. Nie mam zaufania do ich funkcji. Zamki mogą być dla niedoświadczonych poważnym problemem.
Podobno pewien przybysz z prowincji, zmuszony do skorzystania z miejskiej toalety, po załatwieniu sprawy nie mógł wydostać się z przybytku. Kiedy bezowocnie borykał się z zamkiem usłyszał wezwanie z głośnika: Przed wyjściem należy spuścić wodę. Nawet u mnie w domu goście bywają niemile zaskoczeni kaprysami zamka w toalecie. Aby zadziałał, należy nieco pociągnąć drzwi, aż zamek zaskoczy i dopiero wtedy ustawić rygielek w pionie. A przy otwieraniu trzeba go przekręcić z powrotem do pozycji poziomej, ale pod żadnym pozorem nie naciskać jednocześnie klamki, bo wtedy zamek się blokuje. Słyszę czasem odgłosy gości mocujących się z drzwiami wstydzących się prosić o pomoc.
Czasem i drzwi w toalecie mogą być problemem. Dobrze, gdy otwierają się na zewnątrz. W przeciwnym razie istnieje ryzyko, że ścisną cię i utkwisz między toaletą a ścianą, jeśli znajdziesz się po niewłaściwej stronie. Gdy drzwi otwierają się do wewnątrz, osoby otyłe mogą mieć problem, aby w ogóle się zmieścić w ciasnym pomieszczeniu.
Klasyczny system spłukiwania toalet składa się z wysoko umieszczonego rezerwuaru z wodą i łańcuszka z rączką do pociągania, ale obecnie rzadko się go spotyka. Niedawno miałam przyjemność korzystać z takiej staromodnej toalety w eleganckim domu z ubiegłego stulecia. Z nostalgią podziwiałam starannie odrestaurowane pomieszczenie, porcelanową rączkę na łańcuszku, umywalkę z błyszczącymi klasycznymi kranami do odkręcania, w miejsce nowoczesnych wymysłów w formie metalowych drążków, które należy unieść, opuścić lub przesunąć w bok. Obecnie rezerwuar stanowi część toalety, a łańcuszek zastępuje albo gałka, którą należy unieść lub płytka z przciskiem. Fabrykanci instalują często przyjazne środowisku podwójne płytki dozujące wodę w objętości dostosowanej do aktualnej potrzeby. Myśl jest dobra, ale rzadko funkcjonuje w praktyce. Na wszelki wypadek naciskam zawsze obie połowy. Jeśli rezerwuar wbudowany jest w ścianę, płytka do spłukiwania może znajdować się w nieoczekiwanym miejscu, nie zawsze w pobliżu toalety. Kiedyś daremnie szukałam takiej płytki i ujrzałam ją w końcu wysoko ponad głową. Niskim osobom nie dano szansy. Oprócz gałek i płytek występuje także uchwyt z boku rezerwuaru. Na ogół należy go nacisnąć, ale czasem trzeba unieść lub przesunąć w bok. Pedały do spłukiwania są rzadkością, ale spotyka się je niekiedy w pociągach.
Niedawno odwiedziłam publiczną toaletę w centrum handlowym i początkowo byłam mile zaskoczona. Nie żądano opłaty, a sam przybytek zaprojektowany był ze smakiem i elegancją. Jednak gdy przyszedł czas na spłukanie, nie mogłam odgadnąć, jak to zrobić. Dostrzegłam tylko czerwone, migające światełko, a troche wyżej niewielki szyld z wizerunkiem dłoni i napisem tak drobnym drukiem, że przy słabym oświetleniu nie dało się go odczytać. Pomyślałam, że dłoń to ostrzeżenie, a tekst informuje czego nie należy wrzucać do toalety. Niestety myliłam się. Należało przesłonić światełko dłonią. Kiedy w końcu to uczyniłam nie było efektu ani przy poziomym ani pionowym ruchu. Być może należało przeciągnąć ręką w poprzek. Czasem technika jest zbyt zaawansowana w stosunku do funkcji, a korzyść niewielka. Innym razem, było to chyba na lotnisku, mimo usilnych prób, nie udało mi się znaleźć spłuczki w toalecie. Kiedy się poddałam usłyszałam nagle znajomy szum. Toaleta automatycznie spuszczała wodę. Ciekawa jestem kto i na jakiej podstawie decyduje o częstotliwości spłukiwania. Czy można polegać na synchronizacji?!
Ostatnio na ulicach miasta, gdzie mieszkam, zainstalowano kilka publicznych, super higienicznych toalet z nierdzewnej stali. Wyglądają jak lśniące bunkry z wejściem dla panów po jednej stronie, a dla pań po drugiej. Po każdym użyciu toaleta automatycznie się zamyka i całe wnętrze ulega spłukaniu gorącą wodą. Taka procedura zapewnia nie tylko czystość, ale i cieplną dezynfekcję. Kiedyś zajrzałam do takiej toalety. Było tam wilgotno i gorąco jak w łaźni. Nigdy nie odważyłabym się z niej skorzystać. Technika może przecież zawieźć, drzwi się blokują, a ukrop leje się na uwięzionego użytkownika. Nie, dziękuję! Można umrzeć w przyjemniejszy sposób.
Rozważania nie byłyby kompletne, bez wzmianki o japońskich toaletach. Słyszałam na ten temat dziwne historie, ale dopiero w hotelu w Tokyo, miałam okazję naocznie się o tym przekonać. Byłam nieco spięta w obliczu nieuchronnej konfrontacji. Toaleta posiadała specjalną klawiaturę, której nie powstydziłby się nowoczesny komputer. Posiedzenie należało zawczasu zaprogramować. Będąc mało sprawną technicznie obawiałam się, że przy naglącej potrzebie, nie będzie na to czasu. Ilość proponowanych funkcji była zaskakująca. Siedzenie można było podgrzać do żądanej temperatury, a po fakcie zaprogramować mycie pojedyńczym strumieniem lub natryskiem z regulacją temperatury, kierunku i natężenia. Potem proponowano suszenie ciepłym nawiewem i masaż zwykły lub pulsujący (?) oraz energooszczędne warianty wszystkich funkcji. Był też klawisz, który zapewniał natychmiastowe przerwanie danej usługi, no i na szczęście, nie było obowiązku z ich korzystania. Zabrakło mi odwagi, aby przetestować wszystkie propozycje.
W publicznych japońskich toaletach zaskakiwały coraz to inne niespodzianki. W jednej z nich zaraz po zamknięciu drzwi wieko toalety automatycznie się unosiło się w gościnnym geście, w innej włączyła się muzyka. Japonia jest wiodąca, jeśli chodzi toalety ”z tłumikiem”. Nie wiadomo tylko, czy głośnik dopasowuje się automatycznie do zaistniałej potrzeby nadając albo szemrzące dźwięki mazurków Szopena lub grzmiące tony piątej symfonii Beethovena. W każdym razie przygodny słuchacz jest chroniony przed niepożądanymi efektami dźwiękowymi, a użytkownik toalety może robić swoje bez skrępowania. Japończycy nie lubią tracić twarzy, chociaż w tym wypadku chodzi o inną część ciała. W Japonii bywają także toalety kucane, ale i one są częściowo zautomatyzowane. Ich miłośników ostrzega w normalnych toaletach szyld przedstawiający przekreśloną na czerwono osobę kucającą na sedesie. Zakaz przydaje się w praktyce, ponieważ kiedyś zaskoczył mnie ślad butów na desce klozetowej.
Przyznam się, że nie miałabym nic przeciwko, by europejskie toalety po latach stagnacji uległy modernizacji przez wbudowanie natrysku, co połączyłoby higienę z fizjologią. Nawet w tak zacofanym pod względem higieny kraju, jakim są Indie, gdzie około 600 milionów ludzi nie ma dostępu do toalet, w wielu hotelowych przybytkach jest kranik, który po przekręceniu tryska strumieniem wody dokładnie w samo sedno sprawy.
Toalety to temat bez dna i wiele spraw zostało tu siłą rzeczy pominiętych. Nie wspomniałam na przykład o babciach klozetowych, których jedynym zajęciem jest przyjmowanie monet za usługę, a czasem i wydzielanie małych racji papieru toaletowego w krajach, gdzie jest go brak. Nie poruszyłam także doznań węchowych, które wymagają specjalnej techniki przy oddychaniu, a napisy pozostawione w toaletach przez ich użytkowników, to już osobny rozdział. Pisuary stanowią również wdzieczny temat, ale dla mnie, z oczywistej przyczyny, są zakazanym terytrorium. Może o tym napisze ktoś inny.
Teresa Urban